LIST
Tego dnia nie zapomnę nigdy.
Nie, nie zapomnę tego wspaniałego miesiąca, w którym tak hojnie obdarowywałeś mnie uściskami, czułymi słówkami, dotykiem tych delikatnych ust które tak uwielbiam, tymi hojnymi spojrzeniami rzucanymi przez te błyszczące oczy. Tego miesiąca przepełnionego… szczęściem.
Złoty wiek… tak. Tak z pewnością mogę nazwać ten okres mojego życia. Ale jak zawsze po złotym przychodzi wiek brązu… wiek rozpaczy zapowiadający coś jeszcze gorszego.
Tego dnia było pięknie. Ale to przecież już wiesz. Spoglądające z nieba słońce rzało ludzi. I tych siedzących w parkach, i tych którzy spacerowali. Zupełnie jakby zapowiadało szczęście. To szczęście które już mnie opuściło.
Byłeś z dziewczyną. Tak z tą dziewczyną o rozpromienionej twarzy i oczach niby małe brylanty. Puszczałeś z nią latawce i nosiłeś ją na barana. Twoja kuzynka była tak podobna do ciebie. Też miała te cudne oczy, te lśniące włosy, tą wątłą i uroczą budowę ciała. Byłem pewny że to właśnie twój latawiec przeleciał rana przed moim oknem, zachęcając mnie do tego wyjścia.
Może gdybym wtedy odwrócił głowę, może gdybyś ty wybrał inną drogę, może wtedy bym cię nie spotkał. Ale dziękuję opatrzności za ten dar, bo dzięki temu przeżyłem wspaniałe chwile, pomimo tego ze teraz cierpię.
Ten mały czerwony rąb często zwracał moją uwagę. Zdawał się tańczyć w powietrzu. Zasnąłem pogrążony myślami skąpany gorącym, letnim słońcem.
To ty byłeś powodem dla którego otworzyłem oczy. Słońce nie zdawało się grzać już tak mocno a tłum w parku znacznie się rozrzedził. Spytałeś czy mogę ci pomóc. Tak tę prośbę pamiętam bardzo dobrze. Chodziło o latawiec, który utkną ci na drzewie. Oczywiście pamiętam tę wygraną walkę. Pamiętam też ten upadek, którego ani ty, ani ja nie mogliśmy przewidzieć. Kiedy spadłeś prosto na mnie, twoja kuzynka śmiała się tak słodko. Pomyślałem ze przypomina mi dźwięk malutkich dzwoneczków które właśnie rozpoczynały swój śpiew, ale dopiero kiedy zaśmiałeś się ty , poznałem co znaczy słyszeć coś, czego nie opiszą żadne słowa. To wtedy poznałem twoje imię. „JiYung” – ten uroczy dźwięk ciągle na nowo rozbrzmiewa mi w uszach każdego ranka.
Może gdyby to się nie stało nie zaproponowałbyś mi tego wyjścia. Może nie było by potem tego tygodnia. Tego wspaniałego tygodnia w którym każdy dzień spędzaliśmy razem.
Tej nocy w klubie nocnym nie musieliśmy tyle pić. Mogliśmy zaprzestać po 1 czy 2 drinkach, ale było nam ciągle mało… a potem ta gorąca noc. Ta noc pełna namiętności, czułości i żaru. Tego też nigdy nie wymażę.
Z następnego dnia niewiele pamiętam. Wiem ze bolała mnie głowa i ze to ty zrobiłeś śniadanie.
Później dałeś mi miesiąc. Tylko ten jeden krótki miesiąc szczęśliwego życia z tobą. Tylko ten… nie, nie tylko. Te szczęście trwało aż miesiąc. Nie byłem godzien dostać aż tyle, ale mimo to los był łaskawy. Ty byłeś łaskawy.
A potem ta choroba. Ta straszna choroba twojej kuzynki. Gorączka, omamy. Od razu chciałeś do niej pojechać, ale bałem się że się zarazisz. Oj głupiś ty żeś mnie nie posłuchał… i dlaczego ta kuzynka mieszkała tak daleko! Nie… nie mogę jej o to obwiniać. To nie jej wina.
Nadal mam tę gazetę. Tę okropną gazetę z tym straszliwym nagłówkiem natłuszczonym grubym drukiem. „Samolot lecący z Korei Północnej do wschodnich Chin eksplodował w powietrzu. Nikt nie przeżył”
Gdybyś wtedy poczekał 1 dzień. Gdybyś chciał mi dać te 24 godziny więcej może teraz tuliłbym twe ramiona, i czule dotykał twych włosów.
Teraz kiedy cię nie ma nie mam dla kogo żyć… moje życie to czysta, pozbawiona barw egzystęcja przez którą nie mogę przejść za rękę z kimś kogo kocham.
To dlatego napisałem ten list. Chce abyś wiedział ze to była całkowicie moja decyzja, że więcej nie zniosę. Chce abyś wiedział że cię zawsze kochałem, nawet jeśli tego listu nie przeczytasz bo przecież ty…
Twój na zawsze
Ri
Odłożyłem długopis i odłożyłem do pudełka. Drżącymi rękoma schowałem list do koperty i włożyłem za koszulę razem z naszym wspólnym zdjęciem. Na palcu mam obrączkę. Te samą którą kupiliśmy sobie zaledwie 15 dni temu. Jest piękna. Zapewne nadal masz swoją.
Podszedłem z moimi skarbami do wanny. Czekał tam już na mnie nóż. Wydaje mi się że mnie woła, lecz może to tylko omamy. Chwyciłem trzonek. Ręka mi zadrżała. Wszedłem do wanny i położyłem się w niej. Nie czuję strachu lecz ulgę. Ulgę ze już po wszystkim. Zdecydowanym ruchem przeciąłem sobie żyłę na prawym nadgarstku. Syknąłem z bólu, choć był on mi miły. Jeszcze dwa ciecia! Tylko dwa.
AH! Krzyczę, ale tylko w duchu. Ogarnęło mnie dziwne zimno, potem dreszcze, aż w końcu te przyjemnie ciepło, jakbyś stał koło mnie. Ostatni raz przypomniałem sobie twój uśmiech, twe oczy niczym najcenniejsze klejnoty, te włosy które tak kochałem i ten cudowny śmiech kiedy leżeliśmy na sobie wtedy w parku. Ostatni raz oczyma wyobraźni ujrzałem twą twarz. Potem nie widziałem nic.